Mała Islandia i Wielka Zima


Pamiętam jak w roku 2010, dzień po moich urodzinach wybuchł Eyjafjallajökull (czytaj ejjafjatlajokul), na jakiś czas paraliżując ruch powietrzny w Europie, skupiając całą uwagę mediów na Islandii. To był czas, kiedy wprost marzyłam o tym, by zostać kiedyś uziemioną na tej tajemniczej dla mnie wtedy wyspie. Moja "doszukuję się sensu tam gdzie go nie ma" natura podpowiadała mi, że ta data okolicy moich urodzin to NA PEWNO NIE PRZYPADEK. No i tak spędzałam gimnazjalne życie, słuchając Sigur Rós, w wyobraźni chodząc po Reykjaviku. Jeszcze wtedy pomysł podróży na Islandię wydawał mi się niedorzeczny, przynajmniej w ciągu najbliższych lat. Dlatego tak abstrakcyjne było to, jak szybko udało mi się to zrealizować (sierpień 2014), a jeszcze bardziej nierealny był nasz powrót tam w styczniu, pół roku później. To był jakiś totalny odjazd, jolo podróż na czterech kółkach. Szkoda tylko, że nie z napędem na cztery.... Ale to już zostawię w swojej pamięci, a Wy możecie się domyślać, jak wygląda przejażdżka obładowanym samochodem rozmiarów Toyoty Yaris z czterema pasażerami po zimowej Islandii. Dodam, że był to jedyny taki samochód, jaki spotkaliśmy na parkingach:)

Było ekstremalnie budżetowo, po taniości, szybko, a planowanie zaczęliśmy właściwie dopiero na miejscu. Myślę, że teraz miałabym problem z taką formułą wyjazdu, wtedy jednak złożyło się to na niezwykle magiczny czas. Chwilowa styczniowa dziura w studiowaniu (a w jednym przypadku chodzeniu do szkoły hehe) tym bardziej potęgowała to wrażenie, że nasza podróż był krótkim, mroźnym, acz przyjemnym snem.





























No fajnie było:) Chciałybyśmy jeszcze raz. 



 Foto: głównie Daria
Tekst: głównie Basia


Komentarze

Popularne posty